środa, 25 września 2013

Oficjalnie powróciłam !

Witam Was serdecznie, po otrzymaniu już ostatniej paczki ze Stanów (którą sama wysłałam 6-go sierpnia) stwierdziłam, iż warto zakomunikować, że moja roczna przygoda Au Pair w New Jersey dobiegła końca.
Bardzo długo mnie nie było, a kilkakrotnie już zasiadałam przy komputerze aby o tym napisać.. Potrzebowałam jednak trochę czasu żeby zejść na naszą Polską ziemię i stąpać po niej równo i pewnie.
Wielu znajomych pyta- Po co tu wróciłaś?! Ja już bym tam został! Uwierzcie mi , jeśli wyjechali byście tam sami, spędzilibyście rok z rodziną która traktuje Was tak formalnie, że z aktualnym szefem częściej żartuje , mimo iż śpicie pod jednym dachem- to zapewne zatęsknili byście za własną rodziną. Poznając tylu wspaniałych ludzi stwierdziłam, że jeśli będzie nam to pisane, jeszcze się zobaczymy - a masz kogoś do kogo myśli wracają i noce i dni - wrócisz. Zwiedzając te wszystkie piękne miejsca - przychodzi głód na następne, nieznane, bardziej fascynujące (a będąc w Stanach - fascynująca jest właśnie Europa), własne kąty których jeszcze nie poznałam- kolejny powód powrotu. W Polsce chcąc się uczyć, za nic nie muszę płacić, zadłużać się na tysiące dolarów - a poziom nauczania jest wyższy, a niżeli na niektórych z przodujących uczelni w Stanach. Może i jest tam łatwiej.. ale kto powiedział, że łatwiej jest lepiej?! :) Na pewno nie ja!
Może i wrócę tam pewnego dnia, żeby zobaczyć resztę Stanów, tego Wam jeszcze nie powiem.
Pokrótce jak wyglądał mój powrót.. Otóż powiem Wam od razu, że tydzień mojego powrotu przyszedł bardzo szybko, kiedy Linka wróciła do domu wszystko toczyło się w zawracającym tempie. Moi host rodzice musieli jechać do Woodword camp, gdzie ich drużyna spędzała wakacje. Było to coś w rodzaju obozu treningowego dla atletów, Cheerleederek i młodzieży jeżdżącej na deskorolce.

 Imponujący obiekt, ale mają się z czego utrzymać biorąc pod uwagę pieniądze jakie rodzice tych dzieciaków w to wkładają.. Uwaga.. koszt tygodniowego pobytu w tym miejscu to 1000$ .. a były i dzieci które spędzały tam cały miesiąc.. Masakra.. no ale ponoć szkoli się tam najlepszych. Bardzo miło pożegnali mnie przyjaciele z kościoła przy parafii św. Józefa z którymi przez cały rok śpiewałam, dziewczyny z Au Pair - mam na myśli Lisa, Erin i Saskia zabrały mnie do przeuroczej restauracji Włoskiej na obrzeżach New Brunswick, a Staś do Polskiej Restauracji w Linden. Moi sąsiedzi zaoferowali się, że zabiorą mnie na lotnisko za co jestem im ogromnie wdzięczna, a moi host rodzice skonsumowali ze mną śniadanie w dzień wylotu. Strasznie tęskno mi za Torri.. :(

Szkoda, że nie dane mi utrzymywać z nią większego kontaktu.. żałuję troszkę że nie udało mi się pożegnać z Cathrine - siostrą Michaela, Ona traktowała mnie jak członka rodziny.. Ale korespondencje dalej utrzymujemy więc nie jest źle :). Wylatywałam z lotniska JFK w New York o godzinie 18:10, do Londynu doleciałam o 6:50 czasu Polskiego, a po 11:00 wylądowałam już w Warszawie 07.08.2013 r., mój kochany braciszek odebrał mnie z lotniska i właśnie to u niego spędziłam pierwszą noc po powrocie. Mimo mojego entuzjazmu i dziecięcego podekscytowania z zobaczenia najbliższych i starych śmieci, po kilku godzinach zmęczenie po podróży wygrało 2 godzinną drzemkę. Na następny dzień wybrałam się na spotkanie rodzicom (chciałam zaznaczyć, że sądzili, iż wrócę dopiero za tydzień), w efekcie moja mama gdy stanęłam w drzwiach jej biura, mnie nie poznała, a ojciec doznał lekkiego szoku :P Oczywiście cieszyli się - tak sądzę przynajmniej.. Żeby moich planów stało się za dość, już następnego dnia jechałam poznawać piękno naszej Polski i obrałam kierunek wraz z siostra i tatą na północny-wschód do studenckiego miasta-Lublin. Trafiliśmy na festiwal kultury, gdzie można było zobaczyć przemagiczne występy cyrkowców, gimnastyków, artystów sztuki awangardowej jak i wspaniałych muzyków. W Lublinie zostaliśmy tylko jedną noc, ale już na następny dzień zwiedziliśmy wszystkim znany ze scenerii "Księdza Mateusza" - Sandomierz, miasto urocze z przesympatycznymi ludźmi, szkoda że pogoda troszkę nie dopisała, ale dla mnie i tak uciechą dla oka była czystość wszystkich tych miejsc które mijałam.



Moje przygody się nie kończą.. nie martwcie się o to, na razie tylko musiałam zwolnić, aby nacieszyć się bliskimi, odreagować troszeczkę %%% ;) wrócić do pracy, zająć się remontem , a od przyszłego tygodnia zacząć naukę na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach, głowę mam pełną pomysłów na samorealizację, kolejne projekty i coś co ludzie zwą nudą- a ja już dawno wyrzuciłam ten rzeczownik ze słownika.

Pozdrawiam Was, działajcie prężnie, pytajcie, zagadujcie i nie bójcie się!! 


Z Linką, na ostatniej wspólnej imprezie


Z kochanymi sąsiadami :)


Aniołek za którym tak tęskniłam <3


%%%

Syndrom dnia poprzedniego i wizyta z kolejnymi %%%

<3 Sex & the City

środa, 17 lipca 2013

Charleston Beach & droga powrotna do New Brunswick

W końcu mam czas żeby coś Wam napisać :)
Zawsze mam wyrzuty sumienia przez moje zaniedbywanie Waszej ciekawości :( Jednak miałam troszkę na głowie.. już niecały miesiąc do powrotu.. więc cała podekscytowana staram się zajmować czas w najbardziej produktywny sposób, spotkania ze znajomymi, weekendy w New York City.. raczej tam już nie wrócę więc trzeba wycisnąć z tego miasta jak najwięcej :)
Miałam napisać o Charleston Beach więc po krótce opiszę co tam robiłyśmy.. Pamięć mam dobrą , ale niektóre sceny mogły ulec zatarciu. Droga do Charleston z Jack Daniels factory, zajęła nam około 8- 9 godzin, więc na miejsce zajechaliśmy o 2 w nocy, wiedziałyśmy, że wcześniej nie dojedziemy więc po drodze zatrzymałyśmy się w jakimś centrum handlowym i jak już to wcześniej przed Nashville przygotowałyśmy się na imprezę - zdecydowanie najbardziej szalone wyjazdy, to tylko z Linką :D Przechodząc przez ten Mall udało nam się załapać na przecenę kartek okolicznościowych, w efekcie zdobyłam 40 kartek w cenie 3 $ (cena na rachunku bez przeceny - 256 $) wyobrażacie sobie to ?! Po prostu promocja życia :D a kartek na walentynki i urodziny chyba starczy mi na kilka lat :D Ale wracając do Cherlston Beach, parkując w centrum miasta trudno było nie zauważyć jak dużo młodych ludzi na ulicach imprezuje, więc pierwsza myśl - będzie dobra zabawa, ogrom ludzi to zwiastował.. Jednakże próbując wejść do klubu co się okazało wszyscy ludzie byli na ulicach, bo właśnie zamekali kluby. Przechodząc koło kilku miejsc ludzie zapraszali nas na domówki i tego typu rzeczy jednak nie wyglądali na zbyt godnych zaufania. Zrezygnowane wracając do auta natknęłyśmy się na 3 całkiem atrakcyjnych Amerykanów (rzadko spotykane zjawisko), okazało się, że również nie są z Charleston i przyjechali tylko na kilka dni, czekali na taksówkę do hotelu ale gdy wykazałyśmy chęć dalszej imprezy zaprosili nas do siebie do hotelu, więc posłużyłyśmy im za taksówkę i resztę nocy grałyśmy w prawdę i fałsz, resztę nocy mogliśmy trochę więcej porozmawiać, dzięki czemu dowiedziałyśmy się, że są żołnierzami armii Amerykańskiej - to by tłumaczyło ich wysoką kulturę względem kobiet, której nie spotkałam w NYC czy w New Jersey. Dwóch z nich było pilotami helikopterów, jeden z nich był marynarzem, a czwarty .. już nie pamiętam dokładnie czym się zajmował. Zdrzemnęłyśmy się 3 godzinki i podziękowałyśmy za mile spędzony czas, żeby nie jechać autem o pustym żołądku wybrałyśmy Starbucks w centrum miasta, gdzie miałyśmy okazję zobaczyc ciekawą wystawę stworzoną z książek i magazynów, zobaczycie sami jak niesamowite były rzeczy które artysta stworzył. Następnie czekała nas mała przechadzka po tagru w centrum miasta i czas na nabicie na liczniku kolejnych mil. W ciągu tego dnia udało nam się przejechać pareset mil, w zamiarze miałyśmy zatrzymać się w Merlton Beach .. ale okazało się, że był tam jakiś zlot motocyklistów i mnóstwo czarnych 'mięśniaków' i ich partnerek przechodziło przez ulicę jak tylko im się podobało. Tak więc modląc się , zamknięte na 4 spusty starałyśmy się wydostać z tego miasta o być może pięknej plaży, której nie było nam dane zobaczyć. W drodze do New Brunswick zatrzymałyśmy się w paru miejscach, w Port City - gdzie nocowałyśmy w aucie na parkingu - jakże zdziwione byłyśmy gdy ktoś zaczął świecić nam po oczach latarką. Okazało się, że to ochroniarz z okolicy, a parking na którym zdecydowałyśmy się przenocować był niemalże obtoczony przez bezdomnych - więc nie było to najlepsze miejsce na drzemkę.. pokazał nam parking na którym będziemy bezpieczne.. podał nam swój numer telefonu w razie jak by zachciało nam się zostać na dłużej w Stanach Zjednoczonych ( dlaczego wszyscy myślą, że to właśnie nasze marzenie ?!) kolejno odwiedziłyśmy Washington D.C. aby zobaczyć biały dom i w spokoju napić się kawy. Do domu moich hostów zajechałyśmy w Niedzielę wieczorem jeśli się nie myle. Była to wycieczka, której raczej nie zapomnę przez długi, długi czas :)






















czwartek, 27 czerwca 2013

Jack Jack Jack old no.7 !!

Dziś o ulubionym trunku wielu wielu pokoleń. Jack Daniels. Uważam, iż te Whiskey zasługuje na oddzielny post, a jako że miałam przyjemność odwiedzić wielką fabrykę Jacka Danielsa w małym miasteczku Lynchburg, w stanie Tennessee postanowiłam to opisać. Droga z Nashville do tej małej, a zarazem niezwykle ważnej mieściny przebiegała bez zbędznych problemów, fabryka znajduje się w niezwykle malowniczej okolicy, lasy, rzeki i mniejsze lub większe pagórki. Czułam się niemal jak w mojej utęsknionej ojczyźnie. Domyśliłam się, że to miejsce będzie oblężone turystami z całego świata.. a jednak spotkaliśmy większość Amerykanów. Okazało się, że Whiskey mimo szerokiej popularności w Polsce, jest rozprowadzane 'tylko' w 30 krajach, gdzie porównując ją do dystrybucji znanego Kubańskiego rumu Bacardi, który sprzedawany jest 100 krajach świata wydaje się malutki ;) Obydwa trunki są w podobnym wieku Jack Daniels zaksięgował swoje pierwsze destylaty w 1866r (147lat), a Bacardi ogłosiło otwarcie firmy 4 lutego 1862 (151 lat) tylko 4 lata różnicy. Jak myślicie dlaczego Jack Daniels nie poszerza swoich sprzedaży ?
Czy jest to wina tego że drinki na bazie rumów są bardziej popularne ? Może firma w cale nie chce dojść do miliardowych zysków?! Może dlatego, że są tylko 3 rodzaje Whiskey Jacka?! Dla mnie to ciekawy temat. Jeśli coś wiecie na ten temat możecie mnie oświecić, będę wdzięczna.
























Alkohol produkowany jest z ziarn kukurydzy(80%), na kolejne 20% składa się żyto i słud jęczmienny , dzięki któremu zachodzi fermentacja. Co ciekawe Whiskey Jacka Danielsa tak na prawdę mogli byśmy nazwać Burbonem, gdyby nie podwójny proces filtracji czystego alkoholu przez węgiel drzewny pochodzący ze specjalnego rodzaju drzew.  Używają do tego wyłącznie klonu cukrowego - ponoć dzięki temu mogą się nazwać Whiskey z Tennessee. Kolejna ciekawa rzecz, iż alkohol powstaje z dokładnie tej samej kultury bakterii których używał pierwotnie Jack Daniels, czyż nie jest to niesamowite ?!
Nie chciała bym Was tu zanudzać, ale cały ten proces jest niezmiernie ciekawy. Po koleji możecie obejrzeć proces produkcji w megafabryki Jacka Danielsa tylko kliknijcie tutaj - Jack Daniels i dowiecie się wszystkiego. Chciała bym tylko zaznaczyć, że alkohol nabiera swój charakterystyczny smak, kolor i zapach, przez opalone beczki Dębu szypułkowego.
Jeszcze jeden bardzo interesujący mnie temat nie został wyjaśniony. A mianowicie nazwa samego Jacka. Zasięgając informacji wydaje się niemalże u samego źródła, nie zaspokoiłam ciekawości. Historia ta sama.. "old no.7" Pochodzi albo od 7 kobiety Jacka, od skradzionych przepisów, na których sam Jack napisał no.7 jako numer kradzieży, albo co wydaje mi się najbardziej prawdopodobne, 7-go rodzaju destylatu który okazał się najlepszy.. miałoby to chyba jakieś logiczne powiązanie prawda ?!


Whiskey nie od początku nazywała się old No. 7, poprzedzały je inne nazwy głównie kobiet o ile dobrze pamiętam.. ale pamięć jest ulotna, a żeby zabrać się do pisania muszę mieć dzień.. minęło ponad 30 dni. (Moja przeklęta niesystematyczność).
W samej fabryce zaopatrzyłam się w butelkę z okazji 160 urodzin założyciela marki.
Butelka jest unikatowa - cała czarna, niestety nie stać mnie na jedną z ekskuzywnych za kilkadziesiąt tysięcy $$$, ale i tak uważam ją za wyjątkową :)


W trakcie oglądania sali głównej niestety obydwa telefony padły i zdjęć za dużo nie mam, ale muszę stwierdzić że najlepsze rzeczy przeżywamy, w momentach gdzie nie mamy czasu na wyciągnięcie aparatu.. albo nawet o tym nie myślimy, bo tak cieszymy się chwilą.

Kolejne 8-9 godzin jazdy tym razem zaprowadziło nas do Charleston Beach , ale o tym w następnej notatce.

Tak z bierzących informacji, to wróciłam nie dawno z wycieczki nad wodospadem Niagara, ukończyłam mój kurs ESL ( English as Second Language) po którym otrzymałam certyfikat i powoli pakuję rzeczy na wyjazd. Udało mi się odhaczyć kilka rzeczy z mojej listy marzeń, a jeszcze w ten weekend wyjeżdżam do Atlantic City , więc mam nadzieję, że znajdę więcej czasu tam na pisanie :)
Ucałowania dla wszystkich wiernych czytelników.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Nashville road trip- 2nd City

.. zawsze muszą być te pierwsze rzeczy w życiu , nieprawdaż ?!
Przejeżdżając, przez Knoxville nie zauważyłyśmy nic co było by w stanie nas zatrzymać na dłużej, tak więc kurs obrałyśmy na zachód do miasta pochodzenia takich pop gwiazd jak - Taylor Swift czy Miley Cyrus , miasto karaoke klubów oraz muzyki country. Wiedziałyśmy, że na miejsce zajedziemy już po zmierzchu, więc sprawdziłyśmy gdzie znajduje się w okolicy jakieś centrum handlowe i w planach miałyśmy wstąpić na kawę. W efekcie jednak wyszykowałyśmy się na imprezę. W jaki sposób ?! Stanowisko które sprzedawało prostownice, ułożyło nam włosy, w łazience przebrałyśmy ciuchy i zrobiłyśmy makijaż, który udoskonaliłyśmy preparatami do ciała z 'Body bath' , żyć nie umierać, po co w ogóle nam hotel ?! Po dotarciu do centrum Nashville i znalezieniu miejsca parkinkowego, przyszło nam znaleźć 'calodobowy... sklep monopolowy..' Okazało się, że takiej wspaniałej rzeczy tam nie mieli. Aby nie marnować czasu, przeszłyśmy koło ogromnej ilości, clubów, pubów i restauracji. Wybrałyśmy pub w którym grał świetnie zespół na żywo. nie chciałyśmy zbyt dużo pieniędzy wydawać więc promocje piwa były nam na rękę. okazało się że przez cały wieczór wydałyśmy 4$ na nas obydwie, a piłyśmy i jadłyśmy do 5 nad ranem .. hmm.. czyżby cud niczym w Kanie Galilejskiej ?! Nie nie.. nie porównujmy takich ekscesów do biblii .. bo jeszcze ktoś by się mógł obrazić.. wystaczyło poznać kilku w porządku ludzi, z Australii, Texasu i Nashville :) Wiecie już że uwielbiam śpiewać.. ale w Nashville się już chyba nie pojawie po tym jak śpiewałam 'I'll always love You' po kilku long islands i kieliszkach różnych shotów. Nie przeszkadzało to jednak naszym znajomym aby kontynułować imprezę na after party. Jakuzzi i gra w karty była świetną zabawą , dopuki nie okazało się, że musimy za 2 godziny przestawić auto, żeby nie wlepili nam mandatu. położyliśmy się spać na 2 godzinki, po czym trzeba było biegnąć do miasta. niestety spóźniliśmy się 24 minuty i mandat już był za szybą. Nie było co rozpaczać nad rozlanym mlekiem.

 W tym mieście jest warta zobaczenia rekonstrukcja Parthenonu z Aten, w środku którego znajduje się Art museum. Po małej przerwie w okolicznym parku i podwiezieniu kolegi na lotnisko, przyszedł czas na Jack Daniell's factory. O tym oraz o Charlston Beach już w następnej notatce.

P.S. Poprzedni weekend spędziłam Nad Wodospadem Niagara, z którego też będzie relacja oraz zdjęcia z aparatu a nie telefonu :P Dalej nie mogę sobie wybaczyć, że zapomniałam go zabrać na nasze road trip :(

Coś dla umilenia Wam lektury :)
http://www.youtube.com/watch?v=P1PBFgjcnY8
Arena koncertowa w Nashville



środa, 12 czerwca 2013

Road Trip Day 1st - Knoxville

Ostatnie 3 tygodnie mogę uznać za szalone, rozrywkowe, męczące, odkrywcze i ciekawe. Wszystko na raz. To za sprawą tygodnia wolnego, który już minął, a jakoś dalej nie mogłam tego przyjąć do świadomości i może dlatego tu nie pisałam.. Tak więc pierwszy dzień naszej podróży zaczął się w okolicy New Brunswick. Właśnie tam przy Somerset street wypożyczyłyśmy z Linką w "Cheap Jersey Cars" Chevrolleta za całkiem przyzwoitą cenę na tydzień. Linka jak zawsze na luzie bez stresu podeszła do całego dealu, ja oczywiście nie ufnie spoglądałam na kopiowanie naszych dokumentów przez Rosjanina który nawet nie sprawdza strony internetowej swojej firmy. Przez kolejne pół godziny stałyśmy u mechanika który musiał zmienić oponę w tym aucie, a Igor - facet który wyporzyczył nam auto, nie zrobił tego wcześniej. Stamtąd już bez przeszkód w drogę! Celem dnia pierwszego było dostać się do Knoxville w Tennessee , po ponad 11 godzinnej drodze, udało nam się znaleźć wspaniały Denny's (diner o którym jeszcze nie raz usłyszycie) tam około 4-5 nad ranem zatrzymałyśmy się na małe co nieco z ich 2$ 4$ 6$ 8$ Menu :)

Oczywiście zawsze udaje mi się najeść rzeczami z tych tańszych kwot . Pigeon Forge właśnie w tej miejscowości oddalonej o około 25 mil od Knokville zatrzymałyśmy się na pierwszą noc (poranek) w aucie.
Około 11 rano obudził nas gorąc bijący z zewnątrz.. nie byłyśmy na to przygotowane, po ostatnich zimnych 6-ciu miesiącach w New Jersey, ale nie ma lepszej niespodzianki jak pocenie się nad ranem co nie?! Tak więc wyskoczyłyśmy przemyć zęby i znaleźć hotel na kolejną noc. Okazało się, że w każdym Denny's jest magiczna książka z kuponami na noclegi (nie myślcie że śpi się za darmo - ale prawie) na naszą dwójkę znalazłyśmy, przyjemny hotel, z basenem, internetem oraz darmowym śniadaniem za 40$ (razem z podatkiem) . Czego chcieć więcej?! Po zakwaterowaniu i popływaniu w basenie zaczerpnełyśmy słowa od mieszkańca okolicy apropo atrakcji turystycznych. Nie przyszłyśmy z ekwipunkiem do wspinaczki , więc polecił nam tylko skromną trasę hikingową (chyba tak się to pisze) do Smoky Mountins - Laural Falls. Przyjemny spacerek w zgodzie z naturą dobrze nam zrobił. W drodze do wodospadów , przejeżdżałyśmy przez śliczne miasteczko przypominało mi trochę Polską Wisłe. Zadecydowałyśmy, iż właśnie tam zjemy kolecję w chińskiej restauracji , tak się niestety nie stało, bo wszystko zamekali o 22 a nasza kolacja na wakacjach była w okolicach północy. (hmm.. czyżby niektóre miejsca w NYC właśnie zyskały plus?!) W zamian udałyśmy się na degustacje miejscowej Whiskey i spróbowałyśmy okolicznych słodyczy. Głód zaprowadził nas do Denny's gdzie przeuroczy kelner, był tak miły, że nie policzył nam za kawy, a w dodatku przyniósł 2 ogromne desery na koszt zakładu - pomylił się przy innym stoliku. I w sumie za około 9$ nie moglyśmy się ruszyć z miejsca. W tak spokojniej mieścinie nie wypadało by nie wziąść małego spaceru. Tak zrobiłyśmy około 1 w nocy.. gdzie ni stąd ni z owąd, dwa ścigające się auta miały mały wypadek. Jeden, ten bardziej poszkodowany zjechał na pobocze a drugi, szybszy zawrócił i tyle go widziałyśmy.. później tylko trzy radiowozy na sygnale zmierzały w tym samym kierunku - atrakcja musi być. Następny wpis będzie o zawodzie w Knoxville i szalonej imprezie w Nashville :)